czwartek, 31 grudnia 2015

Zapach śmierci

Zaczął się okropnie trudny czas. Na samą myśl o tym skóra mi cierpnie, a łzy tłumione i tak wydostają się na zewnątrz. 
23 marca lekarz, po wizycie, zlecił morfinę. Bardzo się tego bałam, ale to żeby maluszek nie cierpiał było najważniejsze. Tramal powodował u niego wielki niepokój, nie pozostało już wiele innych możliwości. Na początek najmniejsza dawka z możliwych...Byle  nie cierpiał, byle już nie cierpiał...
powtarzałam sobie nieustannie. Nie ma w życiu nic gorszego dla matki, jak patrzenie na cierpienie własanego dziecka. Jego ból stawał się moim bólem i rozpychał się w każdej cząstce mojego ciała. Nie umiałam mu pomóc, nie mogłam zrobić nic więcej.
Początek kwietnia zwiastował koniec, który wdzierał się w nasze progi. Nieborak na morfinie, spał jeszcze więcej niż dotychczas, mamrotał, miał halucynacje. 
Przeniosłam go już dawno do sypialni, aby móc reagować tak szybko jak to możliwe.W noc po Wielkanocy był niespokojny, wił się mówił "mama", "mama"...W końcu zasnął, spaliśmy może 3 godziny, a gdy się przebudziłam leżał twarzą do poduszki. Odwróciłam go, a on był zupełnie blady, nie reagował. Wzięłam na ręce, jego ciało było wiotkie i strasznie ciężkie. Zaczęłam wołać "synku, obudź się, synku nie umieraj!". Wołałam, tuliłam, wstałam i w nagłym przypływie sił dźwignęłam go. Trzymałam na rekach i wołałam do męża, żeby przyszedł szybko! Wydawało mi się, że nie oddycha...usiadłam na łóżku, zawinęłam w kołderkę i płacząc tuliłam i mówiłam do niego. Po chwili usłyszałam świszczący wdech. Nabrał powietrza.  Oddychał, powoli, nierównomiernie, ale oddychał. 
Był nieprzytomny. 
Lekarz zlecił kroplówki nawadniające i leki. Kolejnego dnia okazało się, brzuszek synka był wydęty. Nie oddawał moczu. Pojechaliśmy na izbę przyjęć i założyli Nieboraczkowi cewnik, który kilka dni później się zatkał. Ponowna wizyta na Izbie i wymiana. Wszystko to było obrzydliwie okrutne.
Maluszek przestał przełykać, ciekła mu ropna wydzielina z buzi. 
Oklepywałam, smarowałam ciałko, masowałam nóżki ponieważ zawsze to bardzo lubił. Mówiłam do niego, puszczałam muzyczkę, czytałam bajki i zapewniałam, że damy sobie radę. 
Cały miesiąc nieprzytomny, ale zdarzało się, że otwierał powieki. Wiedziałam, że on tam jest w tym chorym ciele. Byłam pewna, że mnie słyszy. 
Zapraszałam córkę, aby ze mną poleżała koło braciszka. Oswajałam ją z tą nienormalną sytuacją, tak jak potrafiłam najlepiej.
Gładziłam go, przytulałam z tymi kablami z kroplówek i cewnikiem tak delikatnie i mocno zarazem.
Pewnego dnia myłam go i zapłakał. Sprawiłam mu chyba ból. Starałam się być bardzo delikatna, ale ciało musiało być chyba okropnie obolałe. 
Ataki pojawiały się już codziennie i leki nie zawsze były skuteczne. Z portu zaczęła sączyć się lepka maź. Pielęgniarka mówiła o oddzielającym się białku. Przez 2 dni maluszek mój dziwnie pachniał.
Zapach ten bardzo mnie niepokoił, to był zapach śmierci...
Położyłam się koło niego jak zwykle wieczorem. W nocy przyszedł mąż i spytałam, czy nie chce położyć się koło Nieboraczka i potrzymać za rączkę. Chciałam zmienić pozycję. Mąż w środku, a my na bokach. Nagle tata Nieboraka, się podniósł. Zerwałam się i usiadłam koło maluszka. Męża obudził głośny wdech synka. Potem słyszeliśmy ostatni wydech. Patrzyliśmy na niego jak umiera. Byliśmy koło niego. Trzymaliśmy za rączki , a serce przestawało bić. 

Umarł.
Uśmiechał się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz