sobota, 25 lipca 2015

Początek 2014

Pizza mini
Początek 2014 był czasem domowym dla nas wszystkich. Nieboraczek nie mógł się podnieść po chemii i zabiegach. Walczyliśmy wszystkimi możliwymi sposobami o lepszą kondycję. Sok Noni, Nanosrebro, Nanozłoto i Nanomiedź.
Do tego stale podawałam mu witaminę C z bioflawonoidami. Raz po raz energoterapeuta, kulki homeopatyczne codziennie, Biobran i wiele innych. Wszystko to działało, mam tego pewność. Świadczyć może o tym chociażby każdorazowe zdziwienie lekarzy onkologów gdy pojawialiśmy się na oddziale lub robiliśmy morfologię na przepustce.
W styczniu, pierwszy raz nie stawiliśmy się na wyznaczony termin kolejnego cyklu. Mały miał za mało leukocytów i byłoby to zbyt zagrażające. Nie ukrywam, że dla nas to była świetna informacja. Mogliśmy być razem, piec sobie ciasteczka, przygotowywać wymarzone potrawy synka, próbować wychodzić na spacerki i bawić się w każdej sprzyjającej na to chwili. Kolejne badania krwi w zaprzyjaźnionym już laboratorium były niepokojące. Niska hemoglobina i leukocyty zmusiły nas do wizyty w szpitalu. Nie było wolnego łóżka więc czekaliśmy na korytarzu ponad godzinę. Chciałoby się powiedzieć : jak zwykle. Założyli igłę i pobrali krew. A my czekaliśmy sobie dalej...
W końcu zwolniła się izolatka i kazano nam tam wejść. Zawsze to było dla mnie tragikomiczne.
Syn ma niskie wyniki, siedzimy w przejściu na korytarzu szpitalnym, w otoczeniu chorób i bakterii. Gdy zwolni się izolatka muszę być w masce i fartuchu. To istny żart, a nie ochrona, izolacja czy przeciwdziałanie. Procedura szpitalna.
Przyszedł lekarz i powiedział, że prawdopodobnie wkradł się błąd bo wyniki syna nie wskazują na konieczność toczenia krwi. Oddział był przepełniony, my już zaprawieni w bojach, zostaliśmy odesłani do domu. Szkoda mi było tych prawie pięciu godzin życia i niepotrzebnego stresu dla mojego Nieboraczka. Ale szybko odganiałam w takich sytuacjach złe myśli na poczet tego, że przecież jesteśmy razem. W izolacji jak zwykle, ale domowej, u siebie.

Równolegle pojawiły się kłopoty z córką. Silna anemia, problemy ze skórą. Bardzo bałam się i nie dopuszczałam do siebie myśli, o tym co może się z nią dziać. Nie chciałam wierzyć, że może spotkać mnie taka podwójna tragedia. Całe dnie kiedy Nieboraczek był w domu, wkładałam w regenerację jego i jej. Kolejny raz stres chciał zebrać swoje żniwa. Mała potrzebowała więcej uwagi, wsparcia i po prostu bycia z nami. Czas, kiedy byliśmy w szpitalu stanowił zwykle kilka tygodni w miesiącu. Poradziła sobie świetnie, a sygnały, które dawała udało nam się w porę rozpoznać i zapobiec tragedii czyhającej za rogiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz