sobota, 11 lipca 2015

Wymiana portu

Kolejne chemie i nieustanna walka o powrót do sił. W grudniu 2013 okazało się, że nie działa port. Lekarz chirurg, który to zakładał przyszedł na kontrolę. Obejrzał i spytał "A dlaczego syn ma port po tej samej stronie co zastawka?" Zacisnęłam pięści, wzięłam głęboki wdech i wydech, mówiąc sobie w myślach "spokojnie, nie denerwuj się, nie pozwól aby synek się bał. Ten człowiek będzie ciąć twoje dziecko." 
Po dłuższej chwili odparłam, że przecież to on zakładał port, to chyba sam wie dlaczego tak zrobił. Zamilkł, zarumienił się.  Dziwiło go to dlatego, że z zastawki był poprowadzony dren przez tułów małego do otrzewnej. Tam odpływał nadmiar płynu z czaszki...A port był bardzo blisko tego drenu, też pod skórą. Zwykle się tak nie robi...
Niedrożny port był koszmarem dla synka. W szpitalu miał pobieraną krew do analizy. Bez takiej możliwości kłuli syna codziennie, a ostatecznie założyli mu wenflon. Podczas zakładania go, niestety nie obyło się bez scysji. Pielęgniarka, która to robiła nie mogła odnaleźć żyły. Wkłuła się i dłubała igłą pod skórą mojego Nieboraczka. Ten rozpłakał się i prosił, aby przestała. Byłam coraz bliżej wybuchu złości. Jakby się ona czuła gdybym najpierw pokłuła ją w trzech miejscach, żeby potem grzebać igłą w dłoni? W końcu mały zaczął naprawdę krzyczeć, a ja płakałam trzymając go. Ostatecznie wstałam i powiedziałam, że już wystarczy, że nie pozwolę na takie traktowanie. Poprosiłam o inną pielęgniarkę i wyszłam. Uspokoiłam mojego smutaska tuląc go bardzo. Po jakimś czasie zawołano nas na kolejne podejście, do pokoju zabiegowego. Poczułam ulgę, czekała na nas najlepsza pielęgniarka jaką poznałam, z powołania i ze złotym sercem. Wkłuła się za pierwszym razem, spokojnie i bez nerwów. 
Przyszedł lekarz. Decyzja zapadła, trzeba wymienić port. 
Położyłam synka i musiałam wyjść na korytarz. Płakałam i nie mogłam zebrać myśli. Znowu narkoza, a jak coś pójdzie nie tak? Jaki się wybudzi, nie zarażą go znowu czymś? Jak zniesie cięcie po obu stronach. Trzeba wyjąć port, który nie działa, nie ruszając drenu zastawki, a następnie wszyć nowy po drugiej stronie. Bałam się. Potok uczuć kumulował się w mnie, wzbierała złość, rozpacz, smutek, bezsilność i strach. Kolejny raz chciałam uciec i zniknąć, trzymając w ramionach moje dziecko.
Zabieg operacyjny wiązał się nieuchronnie z dłuższym pobytem. Wiedziałam, że nie zdążymy już wyjść do domu przed kolejnym cyklem. Czyli czekały nas minimum 3 tygodnie w szpitalu. To smuciło mnie bardzo. Synek nie regenerował się tak szybko na oddziale jak w domu. Tęsknił, był niespokojny. Nie odstępowałam go w takich momentach na krok wiedząc, że moja bliskość pomoże nam to jakoś przetrwać.
Po dwóch dniach od decyzji, jak zwykle na czczo i zawołano nas do założenia portu. Pojechałam z nim pod salę operacyjną gdzie poproszono mnie o wyjście. Strasznie się bałam, usiadłam na ławce przed szpitalem i nie mogłam się pozbierać. Łzy ściekały mi po policzkach, a ręce drżały. Starałam się odepchnąć myśli, że coś się nie uda, że coś będzie nie tak. Po około 40 minutach stałam pod salą i czekałam , nie mogąc opanować zdenerwowania. 
Wrócił. Biedaczek spał po narkozie. Poszyte ciało po obu stronach, zacieki czerwone po dezynfekcji, aż po szyję. Jak rzeźnicy. Cięli jak mięso moje dziecko! Siedziałam przy jego łóżku kilka godzin zanim zaczął się budzić. Płakałam cały czas i nie wierzyłam co się dzieje i dlaczego właśnie tak się dzieje. Co wpływa na to, że muszę mierzyć się z takim dramatem. Jak mam sobie z tym poradzić? Czy ktoś wie gdzie mam szukać siły na to wszystko?
Wybudził się w podłym nastroju. Krzyczał, wił się. Chciał wyrwać sobie nowy port. Zdzierał opatrunki, bił mnie, kopał. Nie mogłam sobie z nim poradzić. Zawołałam pielęgniarkę, która poprosiła lekarza. Było już popołudnie więc przyszedł lekarz z innego oddziału. Okazało się, że najprawdopodobniej synek źle zareagował na znieczulenie. Zdarza się, chociaż rzadko. Dostał lek na uspokojenie, który podziałał. Nie mogłam go wziąć na ręce, bo mimo przeciwbólowych, był strasznie obolały. Mnie bolało okropnie. Czułam zapach krwi, leków i mój strach. Chociaż dziś myślę, że on bał się o wiele, wiele bardziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz