środa, 24 czerwca 2015

Home Sweet Home

Po sześciu tygodniach od przyjścia do szpitala, wyszliśmy na przepustkę do domu. Byliśmy wszyscy bardzo podekscytowani. Prawie jak przed wyjazdem na wycieczkę lub wymarzone wakacje. 
Przed wyjściem do domu
Mały nie widział swojej starszej siostry przez cały ten czas. Oboje bardzo za sobą tęsknili. Przed powrotem przygotowałam małą na fakt, że jej braciszek jest słaby, nie porusza się jak dawniej, jest obolały i wymaga wsparcia. Trudne były to rozmowy, ale bardzo potrzebne. Słuchała uważnie i zadawała  pytania dojaśniające. Starałam się, aby moje odpowiedzi były dla niej jasne. Musiałam opanować kipiący we mnie smutek.
Gdy przekroczyliśmy próg zobaczyłam radość, której brakowało w nas wszystkich od dawna. 
Mały się ożywił, w drugi dzień zaczął pełzać i raczkować. W szpitalu był w ekstremalnie ograniczonej przstrzeni swojego łóżka, ewentualnie na kolanach lub rękach. Siostra bacznie przyglądała się i dostosowywała sposób zabawy do możliwości braciszka. Dumna jestem bardzo, że mam tak dojrzałą i mądrą córkę.

Nieboraczek powolutku dochodził do siebie po drugiej chemii, jaką dostał przed wyjściem. Pierwsza przepustka była pełna ambiwalentnych uczuć. Ulga i odpoczynek mieszały się z lękiem co będzie dalej, z wizją powrotu do szpitala. Nie wiedzieliśmy kiedy tam wrócimy. Musieliśmy robić co trzy dni morfologię krwi, w przychodni lub szpitalu. To jakie mały miał wyniki, decydowało o tym czy możemy zostać w domu czy nie. Pierwsza kontrola w przychodni była najtrudniejsza. Kłucie palca, panie lekko zdziwione, że taki maluszek ma badanie...Nie wdawałam się w szczegóły, a on jeszcze miał brwi i rzęsy, więc z czapką na głowie nie rzucał się w oczy. Po trzech godzinach od pobrania zadzwonił telefon. Pani z przychodni z dużym niepokojem w głosie, poprosiła o ponowne przyjście na badanie, ponieważ wyniki syna są patologiczne... Pojechałam sama aby to wyjaśnić. Na miejscu powiedziałam w skrócie o naszej sytuacji. Zadzwoniłam z drżącym głosem do szpitala, a lekarz na to " o świetnie , dobre wyniki , pewnie dom mu służy...proszę zrobić morfologię w poniedziałek i zadzwonić ".
To co dużo poniżej normy w przychodni, dla dziecka z rakiem i po chemii, stawało się normą.  Poczułam jakby ktoś zdjął kilkadziesiąt kilogramów z moich barków. Cieszyłam się, że nie musimy przez kolejne cztery dni tam wracać!! Juhu...możemy być razem, w komplecie!

Podczas tego pobytu w domu zmieniło się w nas bardzo dużo. Dzieci łykały siebie nawzajem. Mały odbijał się powoli, ale skutecznie po drugim cyklu. Masowałam i rehabilitowałam go, co owocowało zwiększonym zakresem ruchów i nieśmiałymi próbami chodzenia. Zrozumiałam, że muszę znaleźć sposób na częste powroty, a czas który wykradnę dla nas pomiędzy chemiami wypełnić życiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz