piątek, 19 czerwca 2015

Wola walki

Kolejny dzień, kolejny zabieg, cięcie skóry po prawej stronie klatki piersiowej, aby dostać się do żyły i założyć port. http://www.radiolodzy-interwencyjni.pl/content/porty-donaczyniowe-do-podawania-chemioterapii.
Znowu czekanie w nerwach czy wszystko się uda, czy się wybudzi, jaki wróci, czy mi wybaczy, że tego nie powstrzymałam. Cały czas żyłam w przeświadczeniu, że moją rolą jest go chronić. Przed lekarzami i ich irracjonalnymi pomysłami. Zaczynałam zbierać siły na działanie. Rozpoczęły się poszukiwania alternatywnego spojrzenia na wynik i diagnozę. Nagle pojawili się ludzie, którzy chcieli pomóc, tak realnie. Telefony i konsultacje w najlepszych ośrodkach w Polsce i nie tylko.
Niestety wizje innych, niewiele różniły się od naszych lekarzy. Albo mówili wprost, że mamy niewiele czasu może 3 miesiące. Albo twierdzili, iż u dzieci wcale nie jest to jednoznaczne i wszystko zależy od tego jak synek zareaguje na leczenie. Zasiewali tym samym, ziarno nadziei, które było nam wtedy bardzo potrzebne.

Wrócił cały obolały z portem. Tego samego dnia dokładnie o 13 podłączyli mu zielony worek. Pierwszy z 18 cykli chemii, rozpoczęty. Wizja tak długiego leczenia podłamała mnie. Kapała chemia, a ja płakałam znowu nieprzerwanie, trzymając maluszka za rączkę. Lekarz mówił, że w przypadku syna, nie ma innego wyboru jak podanie najcięższej chemii jaką może dostać. To przerażało mnie bardzo. Wierzyłam, że mogę jakoś mu pomóc, że moja obecność i miłość pozwolą nam tymczasem jakoś to przejść. Postanowiłam chronić mojego nieboraczka, na ile się da przed nadmiernym cierpieniem. Wiedziałam, że to co mogę dla niego zrobić, to walczyć o to by jak najmniej go bolało i by był ze mną i tymi których kocha, jak najczęściej.
Pojawiła się we mnie wola walki, nie z chorobą, ale walki o godne przetrwanie i towarzyszenie memu dziecku w tych trudnych chwilach , które miały nadejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz