czwartek, 11 czerwca 2015

Rak atakuje


Większą część dotychczasowego życia spędziłam, mając wrażenie, że mam wpływ i mogę kreować świat. Tak, poprzez moje pragnienia i uparte dążenie do celu. Ja, matka dwójki, w pewnym momencie poczułam, że nadszedł czas na rozwinięcie skrzydeł. Zmieniłam miejsce zatrudnienia. Mogłam się realizować i rozwijać równocześnie. Praca połączona z rozwojem intelektualnym, napędzała mnie i przyspieszała. Rozpędzałam się i biegłam. Szybciej i szybciej, aż do utraty tchu. Z satysfakcją, ale jak chomik w kołowrotku. Chwila oddechu, kontrolne spojrzenie na dzieci, dom, rodzinę i skok do kółka, aby znowu biec.
To był piątek, 21 września 2013 roku.. Od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Dziwnie chodził, kolebał się czasami na boki. Nie mówiąc o tym, że przez prawie dwa lata swojego istnienia, przespał zaledwie kilka pełnych nocy. Konsultowałam w wielu miejscach. Lekarz rodzinny, alergolog, dermatolog, homeopata. Za każdym razem mówiono mi, że wszystko jest w porządku, że ma prawo, wyrośnie, że to nic. Delikatnie dając mi przy tym do zrozumienia, że jestem pewnie jedną z tych nadopiekuńczych i przewrażliwionych.
W ten pamiętny poranek nie wytrzymałam. Poszłam do rodzinnej lekarki i tonem nie znoszącym sprzeciwu, poprosiłam o skierowanie do szpitala. Trach, bach i spadł na nas, wielki stutonowy worek gruzu.
Młodzieniaszek ma raka. Bardzo źle rokującego raka IV stopnia złośliwości, z przerzutami w niezliczonej ilości. Mózg i rdzeń kręgowy zasiedlone przez nowe twory. Powiedziano nam, że według statystyk zostało niewiele czasu, może miesiąc.
Runął mój świat. Absurdalne pytania w mojej głowie pozbawiały mnie sił. Czy można przygotować się na śmierć dziecka? Co z moim synkiem? Co z nami? Co z pustką, która pozostanie? Jak dalej żyć? 
Niewyobrażalny ból z dokuczliwym uczuciem strachu, rozpychał się w moim ciele i nie pozwalał na nic, paraliżował. Wkradał się w lustrzane odbicie.
Niepewność, beznadzieja i dobrze mi znana niecierpliwość. Cecha, która niejednokrotnie bywała w moim życiu przeszkadzająca, powodująca konflikty. Chcę szybko, wszystko na raz. Chcę wiedzieć, jeśli umrze to kiedy? Jak? Co mam robić?
Pobyt z dzieckiem w szpitalu nie ułatwia radzenia sobie z chorobą. Pewnego dnia zorientowałam się, że od przyjścia w feralny piątek na izbę przyjęć, minęły jeszcze cztery piątki. W zamknięciu, na szpitalnym krześle i podłodze przy łóżku małego. Odważyłam się i zobaczyłam swoją twarz. W oczach odkryłam ogromny strach o przyszłość.

                                              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz